Ahaha, nie mogę powstrzymać się, żeby nie pokazać Wam jaką przemianę zafundowałam dziś swojej filcowej broszce :))) Zapomniała odpiąć od bluzki przed praniem, więc przy wieszaniu mogłam już tylko sobie pogratulować :) Jak na prawdziwy mejkołwer przystało, będą dwa ujęcia:
Cóż, przy tej wielkości zdjęciach nie widać wielkich zmian :) Broszka zrobiła się bardzo mięciutka, zmechaciła się maksymalnie, a więc i kolory trochę mniej żywe. Ale przetrwała pranie 1000 obrotów :) I nadal wygląda jak broszka, mogę ją nosić, nikt się nie domyśli :)
Miłego wieczoru!
Czasem przypadek okazuje się zrządzeniem losu ;) Nieźle wyszło :)
OdpowiedzUsuńW sumie teraz przypomina broszkę zrobioną z czesanki, bardzo ciekawy, rozmyty efekt. Udowodniłaś, że jeśli tworzysz - to pancernie :)
OdpowiedzUsuńNo no kochana, kto by wpadł na pomysł, źeby sfilcować...filc? Naprawdę nieźle wyszło.
OdpowiedzUsuńI na co to dowód...?
OdpowiedzUsuńŻe robisz prace nie do zdarcia :)
Dobra robota :) Tak świetna broszka pozostała broszką i nadal wygląda uroczo.
OdpowiedzUsuńHah, prawdziwa kobieta zawsze sobie radę da! :D Genialny mejkołwer ;)
OdpowiedzUsuńNic, tylko się cieszyć, że nadal się nadaje ;-)
OdpowiedzUsuńAle broszka nic nie straciła na urodzie:)
OdpowiedzUsuńPowiedziałabym - profeska ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twój wpis i ucieszyłam się, że broszka przeżyła. Ostatnio przyłapałam moją mamę, że szyfonowo-sutaszowa broszka, którą jej zrobiłam jest jakoś tak dziwnie postrzępiona na bokach... i co? Okazało się, że ona też swą broszkę uprała. Sutasz ma się świetnie, gorzej jest z szyfonem, ale mogę już śmiało odpowiedzieć na pytanie, czy można prać sutasz? Ano możno, ino nie wyżymać;)
OdpowiedzUsuńPrzecież fajniejsza jest po! Kolory tak ładnie się połączyły ;D Pierz wszystkie inne broszki! ;)
OdpowiedzUsuń