Niedawno pisałam o tym, że przyszła wełna, że zabieram się za drugi kulkowy komplet (taki jak >> ten <<). No i wszystko było, tylko czasu trochę brakowało - bo jak zabierać się do dużej ilości (w dodatku dużych) kulek, to raz a dobrze! To może wydać się śmieszne, ale poprzednim razem nawet wody zagotowałam tyle, żeby mieć od razu na całą tą zabawę - i dolewałam z termosu. Śmieszne, ale bardzo praktyczne, jak się potem okazało. Dzięki temu dostawa gorącej wody była natychmiastowa :)
Jeśli robię coś z wełny, to są to prawie zawsze kulki. Zawsze musiałam pomagać sobie igłą do filcowania, bo formowanie kulki w samych dłoniach nigdy mi nie wychodziło. W każdym razie szło kiepsko i nie od razu. Najgorszy jest sam początek, bo potem idzie łatwo. Jednak zawsze na zmianę - najpierw igłą, potem na mokro, znowu trochę igłą, na mokro, a po wyschnięciu strzyżenie nożyczkami. Do czasu! W moim filcowaniu zaszły dwie poważne zmiany, i tym doświadczeniem się podzielę - może komuś się przyda i pomoże :)
Po pierwsze: na blogu filcoteki natknęłam się na sposób formowania kulki wokół supła zrobionego na paśmie wełny. Pomaga! Z metody łączonej (na sucho + na mokro) i tak już korzystałam, supełek robię nie na środku pasma, tylko byle gdzie (zwykle wychodzi na jednym z końców), zawijam w jednym kierunku, maltretuję trochę igłą, a po uzyskaniu odpowiedniego kształtu działam na mokro. Kulki powstają na pewno szybciej, mogę je zrobić siedząc sobie przy stole czy na kanapie, a potem dopiero w użycie wchodzi ciepła woda. Wczorajsza partia już wyschła:
Druga sprawa wynikła przypadkiem. Zamawiając na allegro zamki, które chciałam wszyć w poduszki, zamówiłam oczywiście kilka rzeczy, których wcale tak bardzo nie potrzebowałam, ale były takie ładne... Na przykład kolorowe guziki :) Ale kupiłam też (chyba za mniej niż dwa złote!) coś, co opisane było jako obcinacz do nici.
W praktyce okazało się to być genialnym przyrządem do strzeżenia kulek z odstających kłaczków. Na pewno jest wygodniejsze od zwykłych nożyczek! Polecam więc serdecznie :)
Pozdrawiam ciepło!
Też mam takowego, faktycznie się sprawdza. Ale na mokro jeszcze kulek nie opanowałam - jakoś ja ciągle tylko i wyłącznie igiełkowa jestem...
OdpowiedzUsuńO! Dzięki! Przyda się ten wpis i to jak! Bo moje kulki to jakieś takie nie bardzo, czegoś im brak. Teraz już wiem czego:)
OdpowiedzUsuńZachwyciłam się Twoim blogiem i teraz zamiast uczciwie oddawać cześć pracy, to przeglądam, czytam i napawam oczy kolorami.
Spodobało mi się też zdanie, że miło jest, gdy to co robimy spodoba się nie tylko mamie. Wiem coś o tym, dlatego też większość rzeczy, które robię trafia do niej. Ona i krzywe kolczyki założy i stwierdzi, że piękne, bo przecież dziecko samo zrobiło;)))
Pozdrawiam
Kasiu, ja za to nigdy nie zrobiłam kulki od początku do końca tylko igłą. Ciekawa jestem, ile czasu zajmuje zrobienie tym sposobem przeciętnej kulki..?
OdpowiedzUsuńjm, cieszę się, że na coś się ten wpis przyda :) U mnie mama też była pierwszym i głównym odbiorcą wszelkiego rękodzieła :) A jak dziś przypominam sobie niektóre moje wytwory, to aż wstyd, że komuś je pokazałam albo dałam! Mama mimo tego zawsze mówi "Piękne, córeczko" ;p
Pozdrawiam!
Kurcze, wpadłam na ten post zupełnie przypadkiem, a tu tyle cennych porad. Na pewno skorzystam ze sposobu z supełkiem, resztę robię dokładnie tak jak Ty, no może poza termosem, bo na mokro filcuję w zimnej wodzie z jakąś pianą, a dopiero po skończeniu, zalewam wszystkie świeże kulki wrzątkiem, a następnie natychmiastowa zimna kąpiel i do suszenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A wiesz co ja ostatnio zrobiłam, żeby mieć ciepłą wodę? Postawiłam miseczkę na podgrzewaczu (dokładnie to był zestaw do fondue kupiony w biedronce :) hehe :) sprawdza się! :)
OdpowiedzUsuńMuszę pamiętać o tym następnym razem, bo też mam ceramiczne fondue w domu. Proste, ale bardzo sprytne :)
Usuń