Przy okazji odświeżenia przedpokoju postanowiłam pomalować jedną ze ścian w trójkąty. Pierwsza myśl - nieduży, idealny domowy projekt. Chciałam nieregularne, szare, z lekką dozą koloru. Kompromis (wszak nie mieszkam sama...) sprawił jednak, że na ścianie i owszem, trójkąty się pojawiły, ale zdecydowanie inne. Chyba oswoiłam się z efektem... Chociaż zajęło mi to kupę czasu i przypomina kafelki - no cóż... Dzisiejszy post jest równocześnie zachętą i ostrzeżeniem.
Zaczęłam od wyznaczenia trójkątów za pomocą taśmy malarskiej, ołówka i poziomicy.
Przed malowaniem docisnęłam każdy kawałek taśmy do ściany - chciałam upewnić się, że krawędzie będą ostre i bez rozmyć, co i tak nie pomogło. Malowanie trójkątów rozpoczęłam z rozrysowanym planem.
Trójkąty malowałam 2-3 razy, oczywiście nie obyło się bez błędów, które trzeba było zamalować i tak w kółko...
Kiedy tylko skończyłam malować, zaczęłam zdejmować taśmę. Jeden trójkąt w porządku, drugi zaczął odłazić razem z taśmą, potem kolejny i kolejny... Ślęczałam nad tym tyle godzin, a tu taki beznadziejny efekt! Niestety, wcięło mi zdjęcie. Niektóre trójkąty udało mi się po prostu zdjąć jak folię... Korzystałam z próbek farb, które mają pojemność 50 ml i służą do testowania kolorów. Może niektóre były stare? Może farba za mocno wyschła? Załamana poszłam spać. Następnego dnia zawzięłam się i pędzelkiem zaczęłam domalowywać krawędzie. Znowu przydała się taśma malarska, za pomocą której łatwiej było utrzymać ostre brzegi. Łatwiej, ale nie całkowicie. Konieczne było więc odwrotne działanie, a więc domalowywanie białą farbą... I tak w kółko :) Zajęło mi to cały dzień. Ale efekt dopuszczalny, z każdym dniem wydaje się lepszy. Nic to, że wygląda jak kafelki. Teraz to już szkoda zamalowywać...
Przekonałam się, że projekty z użyciem taśmy malarskiej wcale nie są proste... Macie jakieś doświadczenia?
Więcej projektów - Waszych i moich, tutaj: