sobota, 1 października 2011

Nawet studenci już po wakacjach...

Moje Drogie!

Czuję, że chyba czas wrzucić kilka fotek z mojego rodzinnego wyjazdu. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że coraz  mniej tu majstrowania, a coraz więcej jakiejś okołożyciowych paplaniny. Nie wiem, czy ktoś chce takie rzeczy czytać. Ale zaryzykuję.

Zdjęć pokazuję kilka, bo nasza czteroosobowa wycieczka strzelała w jednym czasie z dwóch aparatów, więc wyobraźcie sobie tylko, ile zdjęć zostało zrobionych podczas tych sześciu dni. Podpowiem, że wynik był czterocyfrowy...

Ja zupełnie odpuściłam robienie zdjęć, więc te tutaj to w większości fotki autorstwa mojej Mamy albo Lubego.

Zaczęliśmy od wizyty w skansenie w Rumszyszkach, gdzie znajduje się muzeum budownictwa ludowego na wolnym powietrzu (od XVIII do początku XX wieku). "Eksponaty" rozrzucone na ponad 175 hektarach, Litwa w miniaturze z podziałem na krainy historyczne oraz rekonstrukcja miasteczka - wszystko wśród lasów, pól i jeziorek. Urokliwe miejsce na niedzielny spacer, trzeba tylko zabrać wygodne buty :) Oto plan skansenu, coby zobrazować odległości między zagrodami:


Można wypożyczyć rowery, a nawet zwiedzać samochodem - przy tym ostatnim środku lokomocji nie jest już jednak chyba tak sielsko :) Niewątpliwym plusem tak rozrzuconej ekspozycji jest fakt, że ma się wrażenie, jakby naprawdę chodziło się po dawnej wsi, bo zagrody nie są ściśnięte obok siebie.

Rzut oka na bogatsze obejście...


...i masteczko:


Malowniczo, prawda? Oczywiście nie mogłam sobie odmówić sprawdzenia, czy aby na pewno nie są to atrapy :)


Tego samego dnia - skoro byliśmy już tak blisko - postanowiliśmy przespacerować się po Kownie. Ale nie będę zanudzała Was zabytkami. Pokażę tylko krokodyla.


Naszą bazą wypadową były Troki, jednak zaczęliśmy od zwiedzania Wilna. Powiem Wam jedno - mówi się, że aby zwiedzić Wilno i poczuć jego klimat potrzeba co najmniej dwóch, trzech dni. To nieprawda. Moja Mama wyznaczyła chyba nowy rekord i przegoniła nas po Wilnie tak, że w półtora dnia odhaczyliśmy wszystkie punkty z naszej listy. Wtedy nastał czas wolny :)

Oczywiście nie obyło się bez obowiązkowych miejsc - tu Plac Katedralny...


... i jedna z wielu sytuacji, w których robiącemu zdjęcie też robiono zdjęcie... Normalnie japońscy turyści!

W Wilnie, podobnie jak wcześniej w Rumszyszkach spotkaliśmy się ze zwyczajem zapinania kłódek na mostach, co ma oczywiście symbolizować wieczną miłość - bo kluczyk ląduje w rzece. Podobno w Polsce też coraz popularniejsze.


Zwiedzaliśmy również Troki, które chyba podobały się nam bardziej, niż stolica - karaimskie domki, urokliwe jeziora, zamek...


a z niego widok na pałac Tyszkiewiczów w Zatroczu, ulokowany po przeciwnej stronie jeziora. Pięknie odnowiony, z zadbanym parkiem wokół - poczułam się jak hrabina, więc przez chwilę kontemplowałam ten moment...


... a dziś już ledwo pamiętam, że tydzień temu byłam na wakacjach :)

Ściskam Was mocno! A z majstrowaniem mam zamiar się poprawić :)